niedziela, 7 września 2014

Rozdział 5. Emma kontra głowonóg

Wszystko zaczęło się tak cholernie szablonowo. Jako realistka, nie pozwalająca sobie na przysłowiowy moment uniesienia, ciężko stąpająca po ziemi i może nie tyle powątpiewająca w miłość, co doskonale zdająca sobie sprawę z tego, że coś, co przez siedemdziesiąt procent globu uważane jest za magię, to tylko ciąg reakcji chemicznych, podeszłam do sprawy dosyć sceptycznie. Dopamina. Na to ustrojstwo trzeba uważać. Jest hormonem wydzielanym podczas seksu i jedzenia czekolady. Do tego dochodzi jeszcze oksytocyna, zwana hormonem przytulania, która daje to dziwne poczucie bezpieczeństwa. Spędziłam weekend z Discovery Science. Zły pomysł. Tragiczny w skutkach, mogłabym rzec. Zaczęłam się bać dopaminy i może nawet jeszcze bardziej bałam się, że obcy, żyjący w podziemiach, wcielają w życie plan hybrydyzacji. Tysiące ludzi na świecie rzekomo doświadczyło porwań, podczas których mogło dojść do kradzieży ich tkanek. Obcy zbierali materiał do badań, obcy tworzyli mieszańców. Waszyngton o wszystkim wie. Prawdopodobieństwo, że takie hybrydy są wśród nas, jest bardzo duże. Ba, sama mogę być jedną z nich. A co jeśli jestem hybrydą i właśnie dlatego nigdy nie potrafiłam sobie znaleźć miejsca? Świadomość, że problem być może tkwi w planecie, na której żyję, a nie w mojej psychice, jest bardzo krzepiąca.
Ubrałam się elegancko, tak jak o to prosił. Nie wiem czy wyglądałam ładnie, nigdy nie potrafiłam tego obiektywnie ocenić. W moich oczach zawsze byłam uosobieniem bólu egzystencjalnego, wizualizacją koszmarów nastolatki, która pragnęła spektakularnej metamorfozy i poległa na tym gruncie. W każdym razie nie włożyłam sukienki, tylko białą, nieco przezroczystą koszulę z czarnymi wstawkami, trochę dłuższą z tyłu, no i szare spodnie. Miałam na sobie szpilki. Co prawda nie przećwiczyłam chodzenia w nich, chociaż Conor zasugerował, że mam z tym mały problem, ale na trzeźwo potrafiłam zrobić już kilka kroków, nie potykając się o niewidzialne przedmioty.  
Przyjaciele z przywilejami. Zasady zostały wyraźnie określone jeszcze zanim zdążyłam poznać jego nazwisko, jeszcze zanim wybadałam, czy nie był psychopatą, jeszcze zanim mogłam go nazwać chociażby znajomym.
Wciąż miałam w głowie to jego „obiecaj, że będziesz się trzymać ode mnie z daleka”.
Nie wiem, czy nie potrafiłam dotrzymać obietnicy dlatego, że byłam w rozsypce, czy po prostu potrzebowałam w moim życiu kogoś o ilorazie inteligencji muszki owocówki. Chyba doszłam do etapu, w którym postanowiłam sobie, że będę szczęśliwa, choćby to szczęście miało się przejawiać jedynie w tłumionym śmiechu w odpowiedzi na mało zabawne dowcipy Conora.
Zerknęłam na zegarek. Dwudziesta trzydzieści pięć. Sobota. Nic dziwnego, że lokal po brzegi przepełniony był ludźmi. Byliśmy tacy pełni klasy. Zachowywaliśmy się jak dorośli, nie, my bawiliśmy się w dorosłych. Nie chciałam się do tego przyznać, ale w przypływie uczuć Kyle zabierał mnie co najwyżej na hamburgera i frytki, w dodatku tylko dzień po wypłacie i tylko w miejscu, w którym pracował jako kelner. Nigdy nie byłam na prawdziwej „randce”, o ile w ogóle można to było nazwać randką, mój towarzysz pieszczotliwie nazywał to przecież treningiem. Gardziłam tym splendorem. To nie tak, że nagle zmieniłam zdanie, że podobało mi się to, imponowało mi, czy nie daj Boże uległam urokowi drogich restauracji, o nie. Po prostu uznałam, że nie było tragicznie. Garnitur Hendersona nie był tragiczny, to jak próbował zachowywać się jak należy nie było tragiczne. Wszystko było jakieś takie mniej tragiczne. Aż trudno było uwierzyć w to, że miałam do czynienia z kolesiem, który nawet podczas oglądania filmu dokumentalnego o ważkach nie potrafił zachować powagi.
- Dam ci dwadzieścia funtów, jeśli jeszcze raz powtórzysz wszystkie znane ci synonimy słowa „penis”.
Prawdziwy Conor wrócił,  prawdziwy Conor miał się całkiem nieźle.
A już prawie zapomniałam o tym, że miałam go zdzielić w łeb za tę akcję z Kieranem sprzed tygodnia.

***


Regularnie odwiedzałam witryny z wszelkiego rodzaju konkursami, miałam bowiem nadzieję, że kiedyś wreszcie nastąpi ten dzień, w którym los się do mnie uśmiechnie. Na jednej z nich znalazłam ciekawą ofertę. Wystarczyło napisać kilka scen erotycznych, taki tam artykuł do czasopisma dla kobiet. Nagroda pieniężna i prawdopodobny angaż kusiły niemiłosiernie, byłam przecież biedną studentką, która ledwo wiązała koniec z końcem.
Nie przeszkadzało mi to, że jego broda drażniła mi skórę, pozostawiając na niej lekko czerwone ślady. Ośmieliłam się dotknąć jego nieskazitelnych, muśniętych żelem włosów i przyciągnęłam go mocniej do siebie. Bezustannie odwzajemniając jego pocałunki, przeniosłam uwagę na okolicę jego rozporka i niewiele myśląc, rozpięłam zamek błyskawiczny. Moim oczom ukazała się jego wielka, nabrzmiała męskość.
Od zawsze byłam osobą niedorzecznie wstydliwą. Wystarczyło jedno słowo z zakazanej listy i bum, pach, na mojej twarzy pojawiał się ten obrzydliwy rumieniec. Nie było w tym nic uroczego. U siedmiolatki, która zawstydzona potulnie spuszczała wzrok i naciągała rękawy wełnianego swetra na dłonie, może było to na swój sposób urocze, ale ja byłam już na to za stara. Nie mogłam też schować się w szafie, tak jak wtedy, gdy matka powiedziała mojemu koledze, że bardzo go lubię. Do dziś jej tego nie wybaczyłam. Zwłaszcza, że uświadomiła mu, że się przed nim schowałam. Zapomniałam, że powinnam była schować też stopy. Zdradziły mnie cholerne żółte skarpetki.
Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, a ja pobiegłam do kuchni ratować swój obiad, po drodze zachęcając niezapowiedzianego gościa do pociągnięcia za klamkę, zapomniałam o jednej ważnej sprawie. Laptop. Otwarty dokument w wordzie. Poprosiłam Conora, żeby poczekał w mojej sypialni. Duży błąd. Opary z makaronu i wyjątkowego nieudanego sosu namąciły nieco w moim procesie myślowym. Spokojnie zdjęłam rękawice, wyrzuciłam posiłek do kosza na śmieci, umyłam ręce, a nawet przygotowałam dwie mrożone kawy, z jedną łyżeczką cukru i dokładnie trzema kostkami lodu.
Doszło do małego nieporozumienia, bo tak chyba można to było nazwać. Henderson myślał, że celowo podrzuciłam mu jakieś wskazówki. Nie oczekiwałam romantyzmu, czy nawet zwykłej ludzkiej przyzwoitości po kimś, kogo udało mi się poderwać w pubie, ale on dosłownie się na mnie rzucił, gdy tylko odstawiłam napoje na półkę.
Musiałam mu wszystko wyjaśnić. Strasznie tego nie lubiłam. Według mnie mówienie o oczywistościach było zupełnie zbędne, często wymagałam więc od ludzi, żeby wszystkiego domyślali się sami.
- To idealna praca dla ciebie. Pięknie ubierasz to wszystko w słowa. Szczególnie spodobało mi się określenie: „wielka, nabrzmiała męskość” – zadrwił. Moje policzki zrobiły się lekko czerwone.
- Znam mnóstwo synonimów tego słowa. To tylko wersja robocza.
- Zaskocz mnie. Chcę usłyszeć je wszystkie, ty sprośna świnio – nalegał, obdarzając mnie najbardziej cwaniakowatym z dotychczasowych uśmieszków. Chwilami doprowadzał mnie do szaleństwa. Jedna osoba ze spaczonym poczuciem humoru (ja) to błogosławieństwo, ale dwie to już lekka przesada. Gdyby nie był aż tak przystojny, to na dziewięćdziesiąt procent zakończyłabym tę znajomość już kilka spotkań temu.
- Sprawiasz, że z każdym dniem coraz bardziej żałuję, że nie przeleciałam któregoś z twoich kumpli zamiast ciebie.
- Niesamowite. Określenia dotyczące męskich narządów płciowych nie przejdą ci przez usta, ale z powiedzeniem czegoś takiego nie masz już większego problemu. Prawdziwa dama.
- Penis. Fallus. Członek – zaczęłam wymieniać, nadmiernie akcentując każde słowo. Później nadeszły mniej cenzuralne wyrazy, niektóre dosyć groteskowe, wolałabym ich nie przytaczać. Ewidentnie sprawiłam tym Conorowi dużą przyjemność, bo nie przestawał się uśmiechać. – Jak widzisz nie mam z tym problemu. – Zakończyłam swój iście inteligentny wywód, po czym natchniona dość mocno opóźnioną intuicją, gwałtownie się obróciłam. Tak niedorzeczne sytuacje potrafiłam przewidzieć tak samo jak deszcz. Można nazwać to darem. Dopóki kropla zimnej cieczy nie rozbiła mi się o czoło, nie docierało do mnie, że zanosi się na opad. 
- Przyszedłem trochę nie w porę? – Kieran skrzywił się, jakby kajał się w myślach, po czym zmusił się do grymasu, przypominającego uśmiech.
            Przez tę cholerną kawę albo może przez brak dodatkowej kończyny nie zamknęłam drzwi do sypialni. Sarah musiała wpuścić Gibbsa do środka.
To właśnie było to. Tak właśnie wyglądało moje życie.  


***

- Jesteś chorym człowiekiem – prychnęłam, przeglądając menu. Mnie osobiście nie było stać na zjedzenie suchej kromki chleba w tym miejscu, ale w ramach zemsty poprosiłam o jedno z droższych dań. Henderson nie protestował, wręcz przeciwnie, spojrzał na mnie z uznaniem. Nie miałam pojęcia co to było, nie znałam tych wszystkich wyszukanych, francuskich nazw. Miałam cichą nadzieję, że zamówiłam coś, co jadłam już wcześniej. Nie chciałam się zbłaźnić, sięgając po nieodpowiednie sztućce.
- Ty za to jesteś bardzo odważna.
Owoce morza. Jedna, jedyna, no może jedna z dwóch rzeczy, których przenigdy nie wezmę do ust. Nienawidzę owoców morza. Nienawidzę do tego stopnia, że kiedy matka przyrządzała coś podobnego w domu, otwierałam okna na oścież jeszcze przez okrągły tydzień, bo wciąż wydawało mi się, że czuję na sobie ich zapach. Nie i już. Tak czułam, że dostanę coś, co umiało pływać i bynajmniej nie będzie to łosoś.
Zwijałam się z głodu, patrząc, jak Conor wciąga tak cudownie wyglądający stek. Zapomniałam o mojej podstawowej zasadzie. Zawsze zamawiałam to co inni, bo gdy tylko zaczynała mnie ponosić fantazja i próbowałam być na tym szczeblu indywidualistką, kończyłam głodna i w złym humorze. Tak było i tym razem. Zjadłam tylko sałatkę, okalającą to… to coś. Jestem prawie pewna, że na moim talerzu leżała ośmiorniczka, ale wolałam się temu nie przyglądać, by uniknąć potencjalnych mdłości.
I znowu poczułam się tak jak w podstawówce, kiedy z moją ówczesną przyjaciółką, Ade, na szkolnej wycieczce pokusiłyśmy się o pizzę o tajemniczej nazwie „picante”. Szprotki i te wszystkie dziwne przyprawy sprawiły, że nad naszym stolikiem zgromadziła się chmara much.  
Nic nie szkodzi. I tak nie lubiłam jeść w towarzystwie. Zawsze miałam takie poczucie, że w każdej chwili ktoś może mi krzyknąć w twarz, że nic dziwnego, że nie wyglądam jak Keira Knightley, skoro tak się opycham.
- Co, nie smakuje ci? – Zagaił, przerywając krępującą ciszę, raz po razie mąconą jedynie przez dotkliwe burczenie w moim brzuchu. Mam nadzieję, że przez szum, spotęgowany przez rozmowy gości i względnie cichą muzykę, tylko ja mogłam usłyszeć, że mój organizm domagał się właśnie tortu czekoladowego, sorbetu truskawkowego, lodów miętowych z kawałkami gorzkiej czekolady. Najlepiej wszystkiego na raz.
Nie chciałam, nie mogłam dać mu tej satysfakcji. To coś na moim talerzu było obślizgłe, galaretowate. Nie bardzo wiedziałam jak się za to zabrać. Czułam się trochę tak, jakbym występowała w „Nieustraszonych”. Do dziś pamiętam to okropne uczucie w żołądku, kiedy uczestnikom kazano wypić świńską krew, a ja przeżywałam to chyba nawet bardziej niż oni sami. Była w tym jakaś wkładka, nie wiem co dokładnie. Włosy, pazurki… co za różnica? Miałam przed sobą analogiczne zadanie. Swoją własną świńską krew. Zamachnęłam się i trochę za mocno wbiłam widelec w ten dziwacznie wyglądający twór, w dodatku zrobiłam to w nieodpowiednim miejscu. W spowolnionym tempie obserwowałam jak ośmiornica ląduje na moich kolanach. To przez to, że wybrzydzałam. Dosięgły mnie macki sprawiedliwości.
Czułam, że się rumienię, nie, ja dosłownie płonęłam z zażenowania. Conor początkowo niczego nie zauważył, ale kiedy zerknął na mój talerz i zorientował się, że nie mogłabym czegoś tak dużego wchłonąć w przeciągu kilku sekund, zasłonił usta, powstrzymując się przed spazmatycznym wybuchem śmiechu. Średnio mu to wychodziło. Im bardziej starał się zachować powagę, tym głośniej się zanosił.
- Możemy już iść? – Wydukałam, wsuwając ręce pod stół. Zużyłam prawie wszystkie serwetki, żeby szczelnie owinąć swój posiłek. I czekałam. Czekałam niecierpliwie aż Henderson poprosi o rachunek, czekałam aż zapłaci. Byłam gotowa do ucieczki.
Gdy stamtąd wychodziliśmy, miałam łzy w oczach. W ręce wciąż trzymałam nieszczęsną ośmiorniczkę, by wreszcie, po oddaleniu się na bezpieczną odległość (no, sorry, nie chciałam obrazić szefa kuchni), rzucić nią w Conora. Szatyn niestety zdołał się uchylić i świętej pamięci głowonóg z ledwo dosłyszalnym plaskiem wylądował na chodniku. Jeszcze długo wycierałam spodnie z resztek sosu.  
- Ty płaczesz?
- Nie – warknęłam. – Dopiąłeś swego. Napastowało mnie osiem ramion jakiejś pieprzonej ośmiorniczki. Osiem. Nie wiem, czy umiesz liczyć, ale jak sama nazwa wskazuje, ośmiornica ma ich osiem. I one wszystkie dotykały moich ud przez ładnych kilka minut, kiedy ty śmiałeś się w najlepsze. Nie wiem co próbowałeś przez to udowodnić, ale rzeczywiście, nie pasuję do takich miejsc. Może zacznę do nich chadzać po czterdziestce. Jak już podszkolę francuski. I znajdę sponsora. A uwierz, to akurat żaden kłopot.
- Emmo – wtrącił, patrząc na mnie z niedowierzaniem i dziwnym rozbawieniem w oczach. – Dałem ci wolną rękę, jeśli chodzi o zamówienie. To był twój wybór. Za to co stało się później, również nie możesz mnie winić.
- Przyznaj, chciałeś, żeby poszło jak najgorzej. Dzięki temu druga randka będzie o niebo lepsza, nawet jeśli zabierzesz mnie na świniobicie. Właśnie dlatego nie chadzam na typowe randki. Szczerze mówiąc gardzę nimi.
Zaraz po wgramoleniu się do jego samochodu zdjęłam spodnie. Miałam dziwne wrażenie, że przesiąkam zapachem kolacji. Nie lubiłam się brudzić, nie w ten sposób, nie jedzeniem. Poza tym z tą wielką, ciemną plamą na udach wyglądałam, jakbym nie zdążyła dobiec do toalety.
- Skarbie, nie masz na co liczyć. Nie po tym jak bez powodu zgotowałaś mi karczemną awanturę – zmierzył mnie z góry na dół, ostatecznie skupiając uwagę na moich udach. Spojrzałam na niego spode łba. Nigdy wcześniej nie widziałam go w tak znamienitym humorze.
Żarty o moim dosłownym zmacaniu nie miały końca.  
Całą drogę do domu Conor nucił „Octopus’s garden”.
Moje życie to słabej jakości żart.
Dosięgły mnie macki sprawiedliwości.
Wbrew pozorom potrafiłam się zdystansować. Mogłabym się zaśmiać, ale znowu – wolałam zrobić mu na złość. No i ciągle byłam strasznie głodna, co było głównym powodem mojego nadąsania. Na szczęście szybko dojechaliśmy na miejsce.
- Wiesz, może to nawet lepiej, że bywasz taka poważna i opanowana. Mówią, że najsmutniejsi śmieją się najgłośniej.
Poważna i opanowana.
Przecież niespełna godzinę wcześniej byłam bliska płaczu. Z głodu i bezsilności.
Myślałam, że to kolejna durna aluzja, że jestem zbyt sztywna, czy coś w tym rodzaju. Nie było jednak żadnego „haha” na końcu zdania, Henderson nie uśmiechał się w cwaniakowaty sposób i nie wyczekiwał mojej reakcji, jak zwykł to robić, gdy wypalił coś, w jego mniemaniu, przezabawnego. Zerkałam na niego z ukosa, badając każdy szczegół jego twarzy. Wyczekiwałam ruchu kącików ust, choćby przelotnego, choćby wymuszonego. Jeśli ze mnie drwił, zachowując kamienną twarz, to było z nim jeszcze gorzej niż do tej pory mi się wydawało, a jeżeli to była ta jego dojrzała strona, bez sarkazmu i kretyńskich docinek rodem z podstawówki, to nie wiem czemu poczułam się tak bardzo nieswojo. Odbyliśmy już jedną normalną konwersację, wtedy, o ciąży i nawet tamten Conor, dużo mądrzejszy od muszki owocówki, ba, może nawet dorównujący mi intelektualnie, nie wyglądał, jakby myślami podryfował do samej Australii. Chciałam, żeby zachowywał się trochę inaczej, ale tylko dlatego, że czasami nie wiedziałam jak z nim rozmawiać, uniknąwszy wyśmiania mnie prosto w twarz. Może ośmiorniczka mogła spełnić moje trzy życzenia.
Nie znałam takiego Conora, podobnie jak nie znałam Conora, który wysłał do mnie ciąg dziwacznych wiadomości. Ten Conor majaczył.
- Dobranoc, mięczaku  - rzucił na pożegnanie, a jego twarz na nowo rozpromieniła się w szerokim do bólu uśmiechu. Zmarszczki mimiczne najwyraźniej nie były mu straszne. – Nie patrz tak na mnie. To ty się poryczałaś.
- To, mój drogi, były łzy wściekłości. I nie waż się nikomu mówić, że potrafię okazywać uczucia, bo coś takiego na dobre zrujnowałoby mój wizerunek.
Mięczaku. To akurat mu się udało. 
Czekałam na część drugą, tę, w której Conor miał się popisać swoją kreatywnością.
Nie będziesz znała dnia ani godziny, nie będziesz wiedzieć, czy wyglądasz stosownie.
           


____________________________________


Pierwsze cztery strony w wordzie powstały na raz, błyskawicznie, nie wiem, poniosła mnie wyobraźnia, może czułam chwilowe natchnienie. Potem zaczęłam zmieniać, mącić, dopisywać i ostatecznie nie wiem nawet, czy mi się podoba, ale lepszy nie będzie.

Opowiadanie jest prawie tak samo niestabilne jak ja sama. Dziękuję za uwagę. 

A w ogóle oto mój flickr. 

16 komentarzy:

  1. Suuper rozdział :3
    Owoce morza.. fu, też tego nie lubię i nie dziwię się Emmie.
    Kieran i jego wyczucie czasu...
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczerze? Brak mi słów, na prawdę. Ewelina, czy Ty w ogóle zdajesz sobie sprawę jak genialnie piszesz? Nie? To ja Ci to teraz uświadamiam! :D
    Wielki plus za to, że piszesz lekko i przyjemnie przez co czytanie tak długiego rozdziału nie było dla mnie męczarnią a wręcz przeciwnie. Drugi plus za to, że rozdział nie jest w 70% stworzony z dialogów a z opisów, które pozwalają się nam utożsamić z bohaterką.
    Bardzo podoba mi się podoba historia i Gibbs w tle (który mam nadzieję, że pojawi się częściej a nie tylko w sytuacjach kiedy Emma wymienia nazwy penisa xD)
    Nie mam do czego się przyczepić :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sensie, że jest za długi? Zwykłam pisać o połowę krótsze, jeszcze na starym blogu, ale miałam spam z cyklu /fajnie, fajnie, ale co tak krótko/, dlatego się przestawiłam. Ehh, muszę odnaleźć równowagę.

      Usuń
  3. Boże, mój dobry Boże.




    ZABIŁA OŚMIORNICZKĘ








    zapalę jej chociaż znicza, niech się cieszy, mogła gorzej przecież trafić (*)
    Conor tam naprawdę był poważny! Znaczy nie w restauracji, Jezu, mógł przecież zapytać, czy Emma też nie chce steka.. On się z niej już później nie śmiał... Tylko odrobinkę na końcu, hahaha ja też :D
    Biedny Gibbs, SKŁADAM PROŚBĘ O TO, ŻEBY BYŁO GO WIĘCEJ
    Tekst z mięczakiem, jest naprawdę dobry.
    Szkoda mi troszkę tej Emmy, była przygnębiona i głodna, a najgorsze na świecie, to bycie głodnym.
    Boże.
    Wybacz, że mój komentarz jest taki debilny, abstrakcyjny, nieciekawy, może odrobinę przygnębiający, ale nauka nie wpływa zbyt dobrze na moją psychikę
    P.S. Nic nie wpływa dobrze na moją psychikę.
    Ciao ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wypraszam sobie, akurat śmierci ośmiorniczki nie można Emmie przypisać, bo wątpię, żeby podano ją żywą. Natomiast próbę zamordowania Conora ów ośmiorniczką już można :3

      Usuń
  4. NADROBIŁAM.
    Czas na wystąpienie.
    Przede wszystkim: OH YOU.
    Dlaczego w czasie czytania Twoich przegenialnych rozdziałów moje reakcje(CHEMIA I TE SPRAWY), na zmianę brzmią: ajć i buahahahhahahhahaha. Musisz być w pisaniu tak zaje%&^*_*_bista? I po raz kolejny jestem takim mini odmieńcem bo jak zgaduję, każdy czeka namiętnie na Kierana, a ja shipuję Emmę z Conorem(czyli mym osobistym Jackiem Wilsherem) Jeżeli i to opowiadanko zakończy się nie tą parą co trzeba ja umrę. I Ty będziesz winna. A jak nie umrę to wiedz, kto spali Twoją wycieraczkę albo porwie Agatkę. Tak jestem złym charakterem w opowieści o nazwie: życie. Jestem komputerowym lub biologicznym noł lajfem, ale siekierę trzymam pod łóżkiem. Dobra koniec gróźb karalnych, bo wiem, że obcy śledzą moje komentarze na blogspocie :D Jednakże oprócz pochwał musiałam trochę zganić moją ukochaną DUDE'OWĄ Delilah. Wybacz też moje milczenie, ale życie szkolne nie działa na mnie dobrze. Nawet weekendy mijają tak szybko, że nie wiem co się stanęło. Jednak moje wirusy zadbały o to aby czas na czytanko się znalazł. I CHWAŁA IM ZA TO.
    Tak btw. podeślij trochę tych synonimów ;]
    Pozdrawiam serdecznie i życzę weny.
    TWA WIERNIE ODDANA, KATORGA <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. DZIĘKUJĘ :'))))))))) Jesteś kochana (patrz jaka potrafię być miła!!!!). NIE MAM WYCIERACZKI, HA!!
      Ale tak serio, it means a lot. Jesteś dla mnie zbyt miła.

      Usuń
    2. Ja miła HA! Tak wgl. zabrzmiało to jakbym była jakimś mega krytykiem, bezwzględnym w swej ocenie. A przecież ja zawsze lofciam Twoje rozdziały. No ej? Czy to było niewystarczające? Zaczynam się gubić. Bo byłam pewna, że najpodlejszy komentarz w mojej karierze to właśnie ten. CHYBA ŻE TO TAKI DELILAHOWY SARKAZM, KTÓREGO NIE ROZPOZNAŁAM. Kurnia, zbyt długo mnie nie było ;/

      Usuń
    3. "PATRZ JAKA POTRAFIĘ BYĆ MIŁA" w sensie /jaka ja potrafię być miła/ JA. Napisałam, że jesteś kochana!! Jestem miła!!

      Usuń
    4. OH PRZEPRASZAM ZA DRUZGOCĄCĄ POMYŁKĘ. Racja, jest wielka różnica między byciem miłym i kochanym. Jednakże w ostatnim ostatnim zdaniu, napisałaś: "Jesteś dla mnie zbyt miła" Więc to określenie zaczyna dotyczyć zarówno Ciebie i mnie. Ale racja Ty jesteś miła, ja kochana. Starzejemy się chyba :D

      Usuń
    5. No widzisz, nadużywam słowa "miła", jesteśmy jakieś takie nice to each other, że aż wali po oczach.

      Usuń
    6. TENCZA I TE SPRAWY.
      A tak wgl. uderzyło mnie boleśnie, że jeszcze nie wyraziłaś opinii o moim obfitującym w dramaty rozdziale 15, chociaż może to znaczy, że jesteś very nice i nie chcesz mnie ranić krytyką.
      CO NIE ZMIENIA FAKTU, ŻE Z OBURZENIEM(PISZĄC NA CAPS LOCKU) OCZEKUJĘ U CIEBIE 6, KIEDY JA SIĘ DOCZEKAM, MIMO ŻE OD PRZECZYTANIA 5 MINĘŁO RAPTEM DWA DNI.

      Usuń
    7. W ten weekend postaram się dodać. A Twój przeczytałam, ale byłam zbyt zmęczona, żeby prawić monologi :s

      Usuń
    8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    9. Nie postarasz tylko dodasz! :D Czekam

      Usuń
  5. Hej!
    Wczoraj już przeczytałam ten rozdział, ale było późno i nie mogłam nic sensownego wymyślić, więc piszę teraz. Ten rozdział jest świetny jak każdy inny. Można się było dużo pośmiać czytając go. Sam tytuł jest już zabawny. Genialnie to wymyśliłaś z tą ośmiorniczką. Biedna Emma zamiast sobie pojeść, na jej nogach wylądowała ośmiorniczka. Musiała wrócić do domu głodna. :D Z tym udziałem w konkursie i pisaniem tego tekstu, niezłe. :D Dalej shippuje Conora z Emmą. I czekam, aż będę mogła przeczytać o ich kolejnej randce. :)
    Życzę dużo weny:)
    Pozdrawiam:)
    Zapraszam do siebie: http://ourangelsalwaysfall.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń