wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział 3. Błagaj o litość!

Miałam za sobą bardzo ciężki tydzień poprzedzony bardzo ciężkim miesiącem. Właściwie to nie ma co się rozdrabniać, życie raczej mnie nie rozpieszczało. Wpatrywałam się w ekran telefonu, zupełnie jakbym chciała wywiercić w nim dziurę. Oczekiwałam odpowiedzi na wiadomość, której nigdy nie wysłałam. Na dobrą sprawę nie wiedziałam nawet do kogo powinnam była ją wysłać. To było bardziej niż skomplikowane. Myślałam, że wybuchnę. Autentycznie. Pojawił się ten ogromny problem albo raczej potencjalnie ogromny problem i nie mogłam o tym z nikim porozmawiać. Nawet Sarah nie znała moich najgłębszych obaw.
            Kilka dni wcześniej odwiedziłam Kyle’a. Był równie zaskoczony jak ja sama. Mój pomysł był bardziej niż głupi, dlatego niezmiernie ucieszył mnie fakt, że jego mama poczęstowała mnie ptysiem i następnych kilkadziesiąt minut mogłam spędzić w toalecie, wymiotując. Z drugiej strony mógł to być kolejny alarmujący objaw mojej hipotetycznej przypadłości. Simmons przytrzymywał mi włosy tak jak robił to wtedy, gdy się poznaliśmy. Ogólnie nie wspominałam tego „ja Kyle, ja Emma” najmilej. Z tamtego wieczora pamiętałam tylko jakieś urywki, ale wiedziałam na pewno, że mój przyszły były chłopak przyszedł razem z moim kumplem, po którego zadzwonił ktoś z grupki znajomych, bo jak wiadomo poszłam w melanż po całości i ktoś musiał mnie odholować do domu. Kiedy się do mnie przybliżył, żeby się przedstawić, siedziałam na murku z rozszerzonymi nogami i mówiąc kolokwialnie, rzygałam pod siebie.
            - Najważniejsze jest pierwsze wrażenie – parsknął. Jako że wolałam nie unosić głowy, zobaczyłam tylko czubki jego butów. Miał na sobie czerwone trampki. Kojarzyłam go co prawda z przysłowiowej dzielni ale nigdy nie zamieniłam z nim słowa. Od tamtej pory za każdym razem kiedy dochodziło do naszych początkowo przypadkowych spotkań, robiło mi się gorąco a moje policzki stawały się perfidnie czerwone. Oczywiście żarty dotyczące pierwszego wrażenia nie miały końca.
            Tak czy inaczej uniknęłam kolejnego błędu. Zimne kafelki, wbijające mi się w żebra były niczym w porównaniu z tym co planowałam zrobić. Kyle był całkiem troskliwy ale pewnie każdy na jego miejscu zachowywałby się podobnie, żeby uniknąć sprzątania niestrawionych resztek pokarmu z losowych miejsc przestronnego mieszkania.
            - Powinnaś pójść z tym do lekarza. Nie wyglądasz najlepiej.
            - Serio? – odparłam ironicznie, unosząc jedną brew. Rozwaliłam się na podłodze jak ten waleń i nie miałam zamiaru się stamtąd ruszać. Nie chciałam nawet myśleć o tym jak źle musiałam wtedy wyglądać ale znowu – to i tak było lepsze od tego jak mogłam się czuć po dokonaniu niecnego uczynku, do którego wcześniej się przymierzałam. Krem z tego nieszczęsnego ciastka jadłam w taki sposób, że gdyby zauważył mnie jakiś ważniak z branży porno, to na dziewięćdziesiąt procent otrzymałabym angaż. Twarz nie jest aż tak kluczowa w tym biznesie, więc nie powinni mieć co do mnie większych zastrzeżeń.
            - Czy ty nie jesteś przypadkiem…
            - Nie waż się kończyć tego zdania, chyba że masz zamiar spytać czy nie jestem głodna.
            Jakimś cudem udało mi się pozbierać do kupy, przynajmniej pozornie. Najprawdopodobniej przyczynił się do tego skok ciśnienia, jaki zafundował mi ten idiota swoją bezczelną aluzją.
            Duszenie w sobie emocji i ukrywanie faktów przed całym światem pociągnęło za sobą poważne konsekwencje. Zrobiłam się niezmiernie humorzasta. Wydedukowałam, że winę za to ponosiły hormony, co tylko pogłębiło mój grobowy nastrój. Apogeum okropnego nastroju osiągnęłam kiedy Sarah wyjechała na weekend i pozostawiła mnie samej sobie. Może to wina spożywanych w nadmiarze zupek kuksu, a może zbyt często przeglądałam się tego dnia w lustrze, w każdym razie skończyłam w wannie po brzegi wypełnionej pianą i z komórką w ręku. Na świecie była tylko jedna osoba, z którą mogłam o tym pogadać. No dobra, dwie, ale nie miałam czasu by przetłumaczyć ułożony już w mojej głowie monolog na język niemiecki.
            - Sarah – zaczęłam śmiertelnie poważnie, przygryzając dolną wargę. – Sarah, ja mam objawy.
            - Objawy czego?
            - Bo wiesz, wspominałam ci o tym frajerze z pubu, no nie?
            - Yhy. Poczekaj chwilę. Ustawiłam rozmowę na głośnomówiący i moja babcia chyba zaczęła odprawiać egzorcyzmy. Poszukam bardziej ustronnego miejsca i do ciebie oddzwonię. To zajmie minutę.
            Zamknęłam oczy. Policzyłam do dziesięciu. Nim zdążyłam się obejrzeć, znajoma melodia dała mi do zrozumienia, że przyjaciółka znalazła już przyjazną lokację, bez zastanowienia i na ślepo wcisnęłam zieloną słuchawkę. Autentycznie na ślepo, bo trochę piany dostało mi się do oczu.
- Tak jakby totalnie się z nim przespałam, w dodatku kilka razy ale to wszystko nieważne. Hej, egzamin z chemii fizycznej zdaje się teraz jakby mniej ważny, bo przynajmniej test ciążowy zaliczyłam pozytywnie – wyrzuciłam to wreszcie z siebie, prawie że na bezdechu i po tym jakże delikatnym ubraniu moich obaw w słowa zrobiło mi się lżej na sercu, doprawdy poczułabym ogromną ulgę, gdyby nie fakt, że w słuchawce usłyszałam męskie pokasływanie.
- Wow – westchnął, znowu zakasłał, po czym mruknął coś pod nosem. – Nie zdałaś tego egzaminu?
Dopiero wtedy dotarło do mnie z kim rozmawiałam. Prędzej spodziewałabym się kontaktu z białym domem, serio. Conor nie miał prawa kontynuować tej znajomości. Z wrażenia upuściłam telefon. Moja najukochańsza niunia, która była już totalnym złomkiem, ale z którą nie potrafiłam się rozstać, ochlapała mi mordę, po czym opadła na dno gdzieś w okolicy mojego uda. Zaczęłam krzyczeć z bezsilności i nie były to byle jakie wrzaski, o nie, ja wydzierałam się wniebogłosy, jakby obdzierano mnie ze skóry. Skończyło się na jednym potężnym krzyku, bo bałam się, że sąsiedzi powiadomią odpowiednie służby, ale był on na tyle długi, że częściowo pomógł mi się ogarnąć.
To był wyjątkowo pouczający tydzień. Najpierw na własnej skórze sprawdziłam, że karma to prawdziwa suka. Potem wyszło na jaw, że tylko skończeni kretyni prowadzą rozmowy telefoniczne podczas kąpieli. Na końcu doszłam do wniosku, że nową komórkę powinnam była zamówić przez internet, bo kiedy szukałam dla siebie odpowiedniego modelu, do sklepu zaraz za mną wszedł Henderson. Tak sugestywnie przewróciłam oczami, że mogłabym przysiąc, że zabolały mnie od tego gałki oczne.
- Mamy też takie w kolorze srebrnym – poinformowała mnie sprzedawczyni ale jakoś nie potrafiłam się skupić na ofertach, które mi przedstawiała, bo ten kretyn usiadł koło mnie i zaczął się głupkowato uśmiechać, bezustannie jej przytakując. Wcześniej rzucił jeszcze jakieś krótkie „mogłaś na mnie poczekać”, żeby tylko podkreślić, że przyszedł tam razem ze mną.
- Możesz mi przypomnieć dlaczego kupujesz nowy telefon? Mała zmiana numeru?
- Poprzedni wpadł mi do wanny podczas naszej ostatniej rozmowy – warknęłam, przysuwając się do niego nieznacznie. Nie wiem, na tym etapie próbowałam jeszcze chyba uniknąć publicznej kompromitacji. Mówiłam nawet dobre pół tonu ciszej.
- Dlaczego sugerujesz, że to wszystko moja wina?
- Bo to jest twoja wina. Miałeś skasować mój numer tak jak cię o to prosiłam!
- Nie zachowuj się jak apodyktyczna jędza. Gdybym definitywnie zakończył tę znajomość, to nadal żyłbym w błogiej nieświadomości.
- Conor, czy ty mnie śledziłeś?
Nigdy nie usłyszałam stosownej odpowiedzi, bo skończyło się na tym, że zostaliśmy stamtąd wyproszeni przez ochroniarza. Jestem prawie pewna, że w tym momencie przestałam być Hendersonowym  stalkerem i sama stałam się ofiarą stalkingu, bo raz, że nigdy nie wierzyłam w tak szczęśliwe przypadki, a dwa, że to miasto nie było aż takie znowuż małe.
- A ty w ogóle zamierzałaś się do mnie odezwać po tym wszystkim?
Spojrzałam na niego jak na skończonego debila, co zresztą zrozumiałe.
- To nasza pierwsza normalna rozmowa i nie wiem czy zauważyłeś ale nie idzie nam najlepiej – syknęłam, powoli ruszając przed siebie, właściwie bez konkretnego celu. Miałam nadzieję, że jeśli udam, że mam napięty grafik, to ten idiota sobie odpuści, nie wiem, zgubię go gdzieś po drodze czy coś. Niestety miał inne plany i ku mojej rozpaczy, dotrzymywał mi kroku. – Słuchaj, nie chciałam wyskoczyć z czymś takim, nie chciałam cię zrazić, wystraszyć czy nie wiem co tam jeszcze. Możesz już sobie odpuścić.
- Czyli nie zamierzałaś mi o tym powiedzieć?
Przecząco pokręciłam głową.
- Jestem złą osobą, Conor. Zamierzałam wmanewrować Kyle’a w ojcostwo. Pomyślałam, że jeśli prześpię się z nim teraz, to pomyśli, że to jego. Problem w tym, że nawet nie mam pewności czy jestem w ciąży i jeśli bym to zrobiła, to tylko zwiększyłabym moje szanse na zostanie najgorszą matką na świecie. To popieprzone. Ja jestem popieprzona.  
- A co z wizytą u lekarza?
- Jak mam być szczera, to zamierzam to odkładać w nieskończoność, bo boję się, że doktorek na dobre przekreśli moje szanse na kontynuację marnowania najlepszych lat mojego życia. Nie wiem co o tym myśleć. Niby byliśmy ostrożni ale robiliśmy te wszystkie dziwne rzeczy. Nie chciałam, żebyś się o tym dowiedział. Nie w ten sposób, nie teraz, nie... w ogóle.
- Za dużo gadasz – fuknął szorstko, nerwowo przeczesując włosy palcami. Wyraźnie się zirytował, nie, to złe określenie, ja wytrąciłam go z równowagi ale z niewiadomych powodów próbował to zdusić w sobie. Zmarszczył brwi a na jego czole pojawiła się charakterystyczna żyłka. – Muszę już iść.


***


Całą sprawę obgadałam naturalnie z Rutgerem, a że ten był człowiekiem prawym i zawsze robił to co słuszne, rozbudził we mnie nieposkromione pokłady wyrzutów sumienia. Nie tak powinnam była to rozegrać, nie tak powinna wyglądać konwersacja z potencjalnym tatusiem mojego embriona. Nadal uważałam jednak, że ten powinien tkwić w słodkiej nieświadomości aż do momentu, w którym mogłabym spektakularnie rzucić mu w twarz zdjęciem USG, krzycząc „SZYKUJ SIĘ NA PŁACENIE ALIMENTÓW”.
Drzwi do mieszkania Conora otworzył przede mną jego współlokator. Problemy zaczęły się dopiero później, bo pod jego sypialnią autentycznie dostałam ataku paniki. Nijak nie wiedziałam jak się przemóc, żeby zapukać, prawdę mówiąc zastanawiałam się nawet jak to zrobić, by wypaść możliwie najefektowniej. Ostatecznie wyręczył mnie ten sam koleś, który wpuścił mnie do środka. Walnął pięścią w ścianę i krzyknął coś w stylu: „masz gościa”. Onieśmielona niespodziewanie przyspieszonym tokiem akcji, niechętnie przekroczyłam próg oazy Hendersona. Szatyn leżał na łóżku ze słuchawkami na uszach i pewnie jeszcze długo nie zwracałby na mnie uwagi, gdybym tak bezceremonialnie nie zajęła miejsca koło niego. Położyłam się na brzuchu, unosząc nogi w taki sposób, żeby nie ubrudzić nieskazitelnie białej pościeli obuwiem.
- Fałszywy alarm – mruknęłam cicho, poprawiając poduszkę. – Właśnie dlatego nie chciałam ci o niczym mówić. Nie musielibyśmy odbywać teraz tej idiotycznej rozmowy.
- Czyżbym wyczuwał w twoim głosie lekkie rozczarowanie?
- Może troszeczkę. Winię za to hormony. Bo nawet gdybym nie poszła wczoraj do lekarza, to dziś rano sprawa wyjaśniłaby się sama, jeśli wiesz o czym mówię. A ja… eh, ja zaczęłam już nawet planować urlop dziekański. I chyba dotarło do mnie, że ja jako matka to nie takie do końca abstrakcyjne pojęcie. Po raz pierwszy przestraszyłam się tego tak na poważnie.
- Nie jesteś do końca trzeźwa, co?
Spoważniał, średnio dyskretnie mnie obwąchując. To było przecież oczywiste. Inaczej bałabym się do niego odezwać. Onieśmielała mnie ta jego uroda Adonisa.
- Nie oceniaj mnie. Musiałam to jakoś uczcić. Zrzuciłam z siebie ogromny ciężar. Dosłownie. Jakieś dwadzieścia kilo tłuszczu, które mogłoby się odłożyć na moich biodrach i udach po ciąży.
- Robi się coraz ciekawiej. A co z twoim byłym?
- Kyle... no właśnie. Po tym jak nieudolnie próbowałam go uwieść i skończyłam z zatruciem pokarmowym, ewidentnie sam zaczął coś podejrzewać. To wszystko tak niefortunnie zbiegło się w czasie. Nigdy nie miałam takich kłopotów z jedzeniem ptysiów! – ukryłam twarz w poduszce, dodatkowo zasłaniając głowę rękami. Jako dorosła osoba postanowiłam jednak stawić czoła swoim problemom, więc niechętnie, aczkolwiek pewnie podniosłam się na łokciach i rzuciłam mu podejrzliwe spojrzenie. – Jak daleko, na skali przegięcia, zabrnęłam z tą akcją z Simmonsem? O mój Boże, jestem skończoną jędzą!
- Nazwałbym cię raczej podłą manipulantką ale od czasu do czasu przejawiasz oznaki człowieczeństwa. Nie jest aż tak źle. Na twoim miejscu dałbym sobie spokój z tym typem. Umów się z tym tandeciarzem od kawiarni. Na pewno nie dostarczy ci aż tylu dramatów. Może tym razem zabierze cię do kina!
- To raczej odpada. Pochwaliłam mu się, że kiedyś totalnie na niego leciałam.
- Oczywiście, że palnęłaś coś takiego – prychnął, kręcąc głową z niedowierzaniem. Walnęłam go łokciem. Nie mogłam znieść tego aroganckiego tonu. – Słuchaj, żaden facet nie chce już na wstępie wysłuchiwać gadki o uczuciach. Na tym etapie nie myśli się jeszcze o zobowiązaniach, dobra? Kiedy od razu wrzucisz żabę do wrzątku, to ta wyskoczy, no nie? Ale jak wodę będziesz podgrzewać powoli… praktycznie tak musisz postępować z facetami. Stopniowo podgrzewaj wodę, to frajer nawet nie zauważy jak owijasz go sobie wokół palca. Słowo się rzekło ale jakoś to odkręcisz. Flirtuj z kim popadnie w jego obecności. Jego postaraj się ignorować. Obudzisz w nim chęć rywalizacji. Powinno zadziałać.
- Idąc twoim tokiem myślenia, Kyle podgrzewał wodę bardzo wolno, to aż niedorzeczne. Co najdziwniejsze nigdy nie wymagałam od niego zbyt wiele. Oglądam wiele programów na TLC. Baby zawsze narzekają na problemy z komunikacją. Bo „on nigdy nie mówi o swoich uczuciach”. Na litość boską, ja uzewnętrzniam się tylko po pijaku, ewentualnie na moim blogu. Gdybym strzelała o to fochy, to byłabym hipokrytką. Moje poczucie własnej wartości jest tak boleśnie niskie, że najprawdopodobniej gdybym to od niego usłyszała, że się z kimś przespał, to pewnie jeszcze poszłabym mu na rękę i zaproponowała otwarty związek. I pomyśleć, że ten kretyn nie potrafił spełnić nawet tak mocno zaniżonych standardów. A teraz z niewiadomych powodów nie potrafi sobie odpuścić. Mamy te swoje kłótnie rodem z teledysków Iglesiasa. Nie chcę być laską, rzucającą talerzami!
- Jesteś dziwna.
- No wiem. Ale za to nie jestem w ciąży! Nie będziemy mieli dziecka!
Przybiliśmy sobie piątkę. I tak oto w ten mało taktowny sposób, jakimś cudem wybrnęliśmy z tej niezręcznej sytuacji.
- Zaproponowałbym ci pożegnalny seks, ale sama rozumiesz…
- Jeszcze przez jakiś czas nawet nie spojrzę na męskie narządy płciowe.
- Ja też. To znaczy… no wiesz o co mi chodziło. Więc… masz numer do tego swojego kawiarnianego chłopca?
Niepotrzebnie przytaknęłam, bo nim zdążyłam się obejrzeć, Conor wyciągnął łapkę po mój pachnący świeżością telefon. Gdy chwilę później odczytałam wiadomości, które wysłał do Kierana, odruchowo złapałam się za głowę.
„Nie mogę przestać o tobie myśleć”.
I uwaga, wiadomość wysłana jakieś dwie minuty później:
„Sorry, pomyłka”.
Parsknęłam śmiechem.
- Jesteś niepoważny.
Ponownie sięgnął po moją komórkę, ale tym razem przysłoniłam ją własnym ciałem. Jego mina mówiła sama za siebie. Miał diaboliczny plan. Poprzednie smsy były już i tak bardzo kreatywne, bałam się co takiego mógłby wymyślić tym razem. Próbował mnie zepchnąć z łóżka ale przerwał te daremne próby, bo z przedpokoju zaczęły dochodzić jakieś niepokojące odgłosy. Szatyn zmarszczył brwi, natężając słuch.
- James chyba nas podsłuchuje.
- Myślisz?
Nie wiem do końca czyj to był pomysł. Spojrzeliśmy na siebie wymownie i po prostu wiedzieliśmy co zrobimy. No i się zaczęło. Dzikie wrzaski, piski, pojękiwanie. Jakieś skromne „o, tak” i inne takie. Kilkakrotnie podskoczyłam nawet na łóżku dla lepszego efektu.
- Lubisz to, suko.
Musiałam zasłonić usta, żeby nie zaśmiać się na głos. Moje oczy w sposób natychmiastowy zaszkliły się łzami. Już dawno nie płakałam ze śmiechu. Najlepsze miało jednak dopiero nadejść. Krzyczałam coraz głośniej i głośniej. Jeśli poddajecie wątpliwości moją kondycję psychiczną, to pewnie macie trochę racji ale fakt, że jeszcze kilkanaście godzin wcześniej myślałam, że Henderson zostanie tatusiem mojego dziecka, chyba nieco mnie usprawiedliwia. Patrzyłam na niego, kiedy postękiwał w ten specyficzny sposób i czułam ogromną ulgę. Mój biedny embrion miałby dostać 50% jego genów a to stosunkowo dużo. Musiałabym odbyć pielgrzymkę i błagać Boga o to, żeby potencjalny synek dostał jego szczękę i mój charakter. Z dwojga złego lepiej w tę stronę.
W końcu z rozmachu strzeliłam szatyna w tyłek. Specyficzny dźwięk klapsa był głośniejszy niż mogłoby się wydawać.
- Błagaj o litość!
- Conor! – zawołał kobiecy głos i po chwili dało się już słyszeć coraz głośniejszy stukot obcasów.
- Twoja kochanka?
- Lepiej. Moja mama.
Moje serce zabiło jeszcze szybciej niż zwykle a to oznaczało, że byłam bliska zawału, bo tętno spoczynkowe oscylowało u mnie w okolicach stówy. Nerwowo rozglądałam się po pomieszczeniu. Dosłownie w ostatniej chwili wypatrzyłam rakietki do ping-ponga. Rzuciłam mu jedną z nich a sama stanęłam koło drzwi. Kiedy te się otworzyły, udawałam, że szukam piłeczki, jako że takowej nie było w zestawie.
- Czy do gry w tenisa stołowego nie jest przypadkiem potrzebny jakiś stół? – zapytała kobieta a ja jak nigdy dotąd zapragnęłam zapaść się pod ziemię. Byłam lekko pijana, kręciło mi się w głowie, przed sekundą skończyłam uprawiać udawany seks z jej synem a w ręku trzymałam tę cholerną paletkę. Musiałam sprawiać wrażenie osoby co najmniej niepoważnej. I tak po dziś dzień dziękuję Bogu za to, że znalazłam wtedy ten zestaw do ping-ponga i mogłam udawać, że dzikie jęki były ubocznym efektem zaangażowania w wymachiwanie nadgarstkiem.
Wzruszyłam ramionami, głupkowato się uśmiechając. Nie byłam pewna ile z tego wszystkiego zdołała usłyszeć, w każdym razie i tak czułam się zażenowana do granic możliwości. Z każdą minutą poziom niezręczności niebezpiecznie zbliżał się do nieuniknionego już maksimum. Henderson przedstawił nas sobie. Nie otrzymałam żadnego tytułu. Byłam po prostu Emmą. Wolałabym, żeby powiedział coś w stylu „to moja znajoma”, jestem wielką fanką precyzowania rzeczy, poza tym „znajoma Conora”, pojawiające się w rodzinnych anegdotach, brzmiałoby znacznie lepiej niż „pijana przybłęda z rakietką”. Zrobiło się bardzo oficjalnie. To miał być pojedynczy epizod, tymczasem ja z niewyżytej seksualnie dziewczyny z pubu awansowałam do roli niewyżytej seksualnie dziewczyny z pubu, która poznała jego matkę. Poza tym w zaistniałych okolicznościach trudno byłoby nazwać naszą znajomość jednorazowym incydentem, zwłaszcza, że do samego aktu doszło kilkakrotnie. W dodatku domniemana ciąża wszystko bardzo mocno skomplikowała.
            Kolejna ważna lekcja: nigdy nie składaj niezapowiedzianych wizyt w niedzielę. To taki rodzinny dzień. Prawdopodobieństwo, że wpadniesz na niedoszłą babcię twojego dziecka wzrasta. Nim się obejrzysz, jesz kolację z kolesiem, którego poznałaś niespełna dwa miesiące wcześniej, jego matką, karmiącą cię na siłę i współlokatorem, nie potrafiącym się powstrzymać przed regularnymi wybuchami śmiechu. Jego zachowanie tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że byliśmy wyjątkowo głośni i nie w sposób było to zignorować.
            - Błagaj o litość – przeczytałam z ruchu warg Jamesa, bo naturalnie nie ośmielił się powiedzieć czegoś takiego na głos. Poirytowana posłałam mu spojrzenie ciskające piorunami.

_________________________________________


Przepraszam za tak długą przerwę ale co najważniejsze I’M BACK, BITCHES.
Powoli zaczynam rozrabiać. Jak wiadomo te pierwsze rozdziały są najtrudniejsze do napisania ale czwórka to już ładny numer, dlatego postaram się ją opublikować jak najszybciej. 

15 komentarzy:

  1. Oho, wyczuwam kolejne cudeńko spod Twojej ręki. Uwielbiam to trochę spaczone poczucie humoru. Uśmiałam się jak dzik (nie wiem, jak śmieją się dziki, ale jakoś mi podpasowało). UWIELBIAM TO. <3<3<3<3heartheartheart

    OdpowiedzUsuń
  2. O mój Boże!
    Uwielbiam Emmę (kurczę, normalnie jak Claire, tylko, że ją bardziej uwielbiałam)
    Uwielbiam Conora..
    Ogółem całe opowiadanie jest świetne!
    Takie przypadki to tylko tutaj są możliwe. I jeszcze nigdy tak się nie śmiałam czytając... a to jest cud.
    Ta akcja z wkraczającą mamą podczas uprawiania udawanego seksu była genialna. Paletki do ping-pona? Zawsze spoko.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :'3 No obawiam się, że Claire to nikt nie prześcignie, aczkolwiek Emma jest trochę starsza, teoretycznie bardziej dojrzała, może dlatego czasami trudniej ją rozgryźć.

      Usuń
  3. Wpadłam chyba przez Twoje komentarze u fluffy, choć wydaje mi się, że już wcześniej tu zaglądałam... no nieważne. Przeczytałam 3 i spodobało mi się, płynnie się czyta, przyjemnie, na leżaku nadrobię pozostałe rozdziały i wpadnę z czymś sensowniejszym.
    Pozdrawiam i miłej niedzieli :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki bardzo. Matko, moje komentarze Cię nie odstraszyły, jestem pod wrażeniem.
      Pozdrawiam również i - ponieważ jak zwykle jestem mocno spóźniona z odpowiedzią - życzę miłego wtorku :3

      Usuń
    2. Nadciąga burza (a to Ci dopiero nowość), więc muszę się zbierać. Skoro w trzecim rozdziale poznaje jego matkę, dowiaduje się, że nie jest w ciąży, to ja autentycznie boję się kolejnego odcinka. I nie mogę przestać się śmiać. "Lubisz to, suko" wymiotło. Totalnie moje klimaty (teraz to dopiero zabrzmiało, ale whatever, Emmy i tak nie przebiję). Jak Conor się dowie, do kogo wysłał smsa z telefonu Emmy, może być draka. To opowiadanie to całkowcie nowy poziom abstrakcji. Znikam zanim mi łupnie w laptopa i nie doczekam się 4.
      Pozdrawiam! :)

      Usuń
    3. Już myślałam, że nikt nie dostrzeże tego "Lubisz to, suko", choć nawet kiedy to pisałam, sama podśmiechiwałam się złowieszczo. Wiem, że czasami mnie ponosi, ale jak już zacznie, to strasznie trudno mi później powrócić, stonować akcję czy coś. Aż boję się przyznać, że wiele rzeczy, nawet drobnych, jak choćby poszczególne wypowiedzi, jest based on a true story. Ubarwiam to trochę i wychodzi zupełna tragikomedia.

      Usuń
    4. Tonowanie akcji mijałoby się z celem, przynajmniej tutaj. Są opowiadania jak flaki z olejem (czyli moje) i takie, gdzie akcja galopuje i wiecznie coś się dzieje, tak jest u Ciebie. Gdyby przydarzył się jakiś wyjątkowo statyczny odcinek, byłabym zaniepokojona :)

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Przyszła moja kolej na komentowanie i na sam początek zaznaczę, że śmiałam się średnio przez 70% czasu, który poświęciłam na czytanie. Twoje dialogi, postaci, w ogóle WSZYSTKO tak pozytywnie na mnie działa. Chyba jeszcze nigdy nie czytałam takiego opowiadania i cholernie Ci zazdroszczę tych zdolności kreowania bohaterów i kierowania akcją w taki sposób, żeby było nie tylko ciekawie, ale również zabawnie. Ja to nie ten typ, no ale jakby wszyscy byli tacy sami, to też byłoby źle. Masz jak w banku, że będę to czytać z zapartym tchem. W ogóle cieszę się, że mamy Hendersona. Możesz wierzyć albo nie, ale na dysku mam początek opowiadania z nim w roli głównej. Właściwie to opowiadanie początkowo miało być o Henrim Lansburym, potem o Kieranie Gibbsie, a ostatecznie stanęło na Conorze, ale cały pomysł i tak gdzieś się ulotnił wraz z pisaniem pierwszego rozdziału. W każdym razie mamy tu Conora, który jest pociągający, ale mam nieodparte wrażenie, że na tym się nie zakończy, że ta ich relacja "jeszcze-nie-przyjaciele z przywilejami" kiedyś dotrze do punktu "przyjaciele" i nie wiem, czy z przywilejami, czy nie, to zależy od wielu innych czynników. Oczywiście najbardziej od Ciebie. Jestem ciekawa, jak to się wszystko nadal potoczy. Mamy dopiero trzeci rozdział, a tu już się działo tyle rzeczy, ile u mnie ma miejsce przez całe opowiadanie, co mi bardzo, bardzo odpowiada. Czekam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz, ja z kolei rozpływam się nad Twoim opowiadaniem, nad Twoimi cudnymi opisami i stopniowo budowanym napięciem. Nawet jak zaczynam pisać o poważnych rzeczach, to po chwili łapię się na tym, że nadużywany przeze mnie sarkazm sprawia, że wszystko obraca się w żart. Co racja, to racja, wszystko z czasem się nudzi, różnice się przydają.
      Mam słabość do Conora. I ta jego przyjaźń z Wojciechem. Szkoda mi chłopaka, klub, w którym teraz gra na pewno nie jest szczytem jego marzeń. A niewątpliwie drzemie w nim potencjał (drzemał???). Już jakieś dwa lata temu wymyśliłam sobie, że koniecznie muszę o nim napisać. W sumie nie dziwię się, że jego cudna mordka służyła jako natchnienie dla nas obu.

      Usuń
  6. Szwy, rzyganie, CIONŻA - Claire z przyszłości normalnie.
    Nawiązanie do Adonisa --> jak mooogłaś
    Nie usnę, czytam dalej.

    OdpowiedzUsuń
  7. To jet genialne. Te dialogi, te przemyślenia, te opisy po prostu cudeńko, jak się patrzy. Nic dodać, nic ująć. Masz ogromny talent. Kiedy, to czytałam, czułam się, jakbym zagłębiała się w książkę, tylko o wiele lepszą od niektórych tych opowieści.
    Trochę o fabule może. Najpierw rzyganie "(...) siedziałam na murku z rozszerzonymi nogami i mówiąc kolokwialnie, rzygałam pod siebie." później: "Hej, egzamin z chemii fizycznej zdaje się teraz jakby mniej ważny, bo przynajmniej test ciążowy zaliczyłam pozytywnie." a następni moment, kiedy przychodzi do niego, aby obwieścić, iż jednak nie jest w ciąży, i to udawanie, że uprawiają seks i ten tekst "Błagaj o litość!" I kiedy jego matka wchodzi do pokoju i to z tymi paletkami tdo ping ponga, i (tak w zasadzie to za dużo użyłam tutaj tego "i", więc zrobię to ostatni raz) i tak naprawdę to każdy tekst, każde zdanie było doskonałe. Świetnie napisany rozdział. :)
    Cóż więcej, idę czytać dalej :)
    Życzę dużo weny:)
    Pozdrawiam:)
    Zapraszam do siebie: http://ourangelsalwaysfall.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. http://after-all-thistime.blogspot.com

    zapraszam :) piszesz świetnego bloga zajrzyj też do mnie :)

    OdpowiedzUsuń